Recenzja filmu

Dziesiąty mężczyzna (2016)
Daniel Burman
Alan Sabbagh
Julieta Zylberberg

Czekając na Ushera

"Dziesiąty mężczyzna" wykorzystuje popularny w kinie motyw bohatera wracającego na stare śmieci.  Powrót staje się okazją do wewnętrznej przemiany: ustalenia na nowo listy życiowych
Nie, nie chodzi tu o autora megahitu "Yeah". Usher z filmu Daniela Burmana to pochłonięty działalnością dobroczynną starszy pan z żydowskiej dzielnicy w Buenos Aires. Mężczyzna ma syna Ariela, który lata temu wyjechał do Nowego Jorku, gdzie zrobił karierę jako finansista. Teraz marnotrawny potomek wraca do rodzinnego domu, by z okazji święta Purim spędzić z ojcem kilka dni. Kiedy jednak Ariel dociera wreszcie na miejsce, nie dane jest mu spotkać się z Usherem osobiście. Rodzic kontaktuje się z nim wyłącznie przez telefon, prosząc o kolejne przysługi. Raz trzeba uprzątnąć mieszkanie po zmarłej osobie, kiedy indziej - negocjować z miejscowym rzeźnikiem albo pomóc w organizacji Bar micwy. Z dnia na dzień przybysz coraz bardziej angażuje się w życie wspólnoty, przy okazji odkrywając na nowo swoje korzenie.

"Dziesiąty mężczyzna" wykorzystuje popularny w kinie motyw bohatera wracającego na stare śmieci.  Powrót staje się okazją do wewnętrznej przemiany: ustalenia na nowo listy życiowych priorytetów, poreperowania rodzinnych więzi, wreszcie znalezienia nowej miłości. Tę hollywoodzką z ducha historię Burman opowiada jednak w niehollywoodzkim języku: na styku fabuły i dokumentu, bez wyraźnej linii fabularnej i programowej ckliwości. Nietuzinkowy wydaje się również wątek romantyczny: podczas gdy Ariel to łysiejący gaduła z nadwagą, wybranką jego serca jest ortodoksyjna Żydówka-niemowa, która z powodu religijnych przekonań odmawia jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z przyjezdnym. Zderzenie światów oraz postaw odbywa się tu więc między słowami: w wymienianych ukradkowo spojrzeniach i niepozornych gestach, z których na przemian przebija niechęć i ciekawość.

Kluczowa dla filmu Burmana jest postać Ushera, który - choć nieobecny ciałem - zawiaduje kolejnymi zdarzeniami w życiu swojego syna. Usher sprawia wrażenie poczciwego demiurga - jego kolejne prośby wydają się niekiedy dziwne bądź niedorzeczne, ale z czasem okazują się mieć głębszy sens. Reżyser zdaje się mówić, że w podobny sposób działa Bóg.  Wszystko, co spotyka człowieka, jest częścią większego planu. Próby zrozumienia zamiarów Najwyższego są jednak bezcelowe - zamiast je kwestionować, trzeba im się poddać z ufnością i nadzieją na happy end. Komedia obyczajowa i kino religijne w jednym? Cóż, Burman - jak na zwycięzcę Berlinale przystało - lubi niekonwencjonalne rozwiązania.  

Inna sprawa, że nowe dzieło twórcy "Wcielenia" nie jest ani bardzo zabawne, ani głębokie. Ogląda się je bez zniecierpliwienia, ale też bez większych emocji. Dlaczego więc warto poświęcić na nie blisko półtorej godziny? Ano choćby z tego powodu, że zabiera nas w podróż do świata, którego bez pomocy X Muzy raczej nie dane byłoby nam nigdy poznać. Społeczność Żydów z Buenos Aires wydaje się bowiem tyleż intrygująca co hermetyczna. Na szczęście w kinie granice są znacznie łatwiejsze do przekroczenia.
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones